To już chyba ostatni z wielkich filmów Hitcha, których nie było mi dane do tej pory obejrzeć. "Północ-północny zachód" jest swoistą kwintesencją i podsumowaniem twórczości wielkiego reżysera. Hitch zebrał tu wiele swoich ulubionych motywów (niesłuszne oskarżenie, uciekający bohater, wątek szpiegowski, postać bystrej i uwodzicielskiej blondynki) i wykorzystał je do rozpisania jedynego w swoim rodzaju romantycznego thrillera szpiegowskiego, który niekoniecznie należy traktować zupełnie serio. Niebezpodstawne wydaje się tu przecież obsadzenie Cary'ego Granta, choć początkowo główną rolę miał zagrać James Stewart. "Północ-północny zachód" pozostaje jednym z najbardziej spektakularnych filmów Hitcha, a on sam jak nigdy do tej pory stawia na szpan (scena z samolotem, choć idiotyczna pod względem logicznym, to przecież przeszła do historii kina!) i bezpośredniość dialogu, która onieśmieliła chyba nawet jego, bo dość odważne jak na lata 50-te zdanie wypowiadane przez Evę Marie Saint do nieznajomego mężczyzny, "I never have sex on empty stomach" ostatecznie zdubbingowano do "I never talk sex on empty stomach". Pełen życia, suspensu, humoru i przygody, "Północ..." jest jednym z osatnich wielkich dzieł Hitcha (później były już tylko 'Psychoza' i 'Ptaki') i w gruncie rzeczy jednym z nielicznych tak pozytywnych. Must-see!